niedziela, 30 czerwca 2013

MIŁOŚĆ NIE WYRAŻA SIĘ W PRAGNIENIU UPRAWIANIA SEKSU, ALE PRAGNIENIU WSPÓLNEGO SNU



WSPOMNIENIE CZWARTE


Kiedy znajdziemy się na zakręcie,
co z nami będzie?
Świat rozpędzi się niebezpiecznie,
co z nami będzie?
nawet jeśli życie dawno zna odpowiedź,
może lepiej gdy nam teraz nic nie powie.

ZBYSZEK

- Monia, bo mnie udusisz!
- Wiercisz się jak kotka w rui! – narzeczona przyjaciela usiłuje okiełznać mój ślubny krawat robiąc przy tym więcej szkody niż dobrego.
- W rui może, ale raczej tygrys – wbrew wszystkiemu humor mi dopisuje, chociaż chcę już tą całą uroczystość mieć za sobą.
- Tak Zbyszku, tak słódź sobie dalej. Stój prosto, nie garb się przed ołtarzem, nie chichocz. Po tobie można się wszystkiego spodziewać - Monika jest bardziej przejęta niż ja sam.
- Uspokój się! To ja się żenię, a nie ty. Będziesz Miśka tak strofować jak będziecie brać ślub. Ja wiem, co robię! -  nie lubię jak mnie ktoś traktuje jak wioskowego głupka. Tylko tego brakuje żeby mi ciśnienie podniosła wariatka jedna – Wychodzę!
- Gdzie leziesz? Chyba nie uciekniesz sprzed ołtarza? Zibi wracaj! Gośka mnie zabije. Poczekaj! – doprowadziłem biedną dziewczynę do płaczu, ale w sumie się jej należało.
- Spokojnie Monia. Idę do Gosi, żeby ona nie zawinęła kiecy i nie zwiała – trzasnąłem drzwiami na pożegnanie żeby czasem nie przyszło jej do głowy mnie zatrzymywać.


Stoję w pokoju mojej żony, którą poślubię dzisiaj drugi raz. Wygląda olśniewająco w kremowej, długiej, koronkowej sukience. We włosy wpięte ma świeże kwiaty. Prezentuje się pięknie i niewinnie, jak prawdziwa panna młoda tylko, że nie w bieli.
- Ślicznie wyglądasz – Gosia podskakuje przerażona, gdy łapię ją z tyłu za ramiona.
- Zbyszek zamorduję cię w dzień ślubu! Nie strasz mnie więcej – kładzie nogę na wysokim krześle żeby poprawić pończochy i podwiązkę. Kładę rękę na jej kolanie i sunę dłonią tuż za jej ręką, aż po koronkowe zakończenie pończoch. Usiłuje obciągnąć sukienkę, ale nie pozwalam jej na to. Kładę palce na nagą, gładką skórę pod paskiem do pończoch.
- Przestań! Co ty wyprawiasz? – śmieje się oganiając się ode mnie jak od natrętnej muchy.
- No, co skarbie. Ostatni grzeszny seksik? Jutro już będziemy się kochać, jako pobłogosławione małżeństwo.
- Popsujesz mi fryzurę i pognieciesz sukienkę! Weź tą łapę! – nie bardzo przejmuję się jej protestami, bo wcale nie ściąga nogi z krzesła.
- Będę bardzo ostrożny – szepczę przygryzając płatek jej ucha, jednocześnie pieszcząc ją przez materiał majtek – Nic nie zniszczę.
- Zbyszek przestań – odchyla głowę i wtula się plecami we mnie. Język mówi jedno, ale ciało zupełnie coś innego. Kręci zachęcająco pupą, przyprawiając mnie o mocniejsze bicie serca.

Pukanie do drzwi sprawia, że odskakujemy od siebie jak poparzeni. Sekundę później do pokoju wpada zziajany Kubiak, obrzuca nas dziwnym spojrzeniem i uśmiecha się pod nosem. Domyślił się, co tu się działo, bo oboje wyglądamy jak dzieci twierdzące, że ulubiony serwis mamy stłukła nasza pluszowa przytulanka. Oboje ciężko oddychamy i nerwowo poprawiamy swoje odzienie.
- Chodźcie, bo spóźnicie się na własny ślub, bo wam amory w głowie.
Czynimy ostatnie poprawki, próbujemy opanować oddech i zamaskować rumiane policzki.
- Przypomnij mi Zbyszek, po co my to w ogóle robimy? Przecież jesteśmy już małżeństwem. Po co nam ta cała szopka?
- Dla naszych rodziców Gosieńko! – łapię ją za rękę i ruszamy w kierunku samochodu.
- Taaaaak szczególnie dla twojej mamusi. Ona to by mnie wysłała w kosmos, bez biletu powrotnego.
- Spokojnie moja mała złośnico,. Moja matka nie mu to nic do powiedzenia – przytulam ją do siebie całując mocno w usta. Napięcie między nami rośnie. Nie wiem jak my przetrwamy to całe wesele.
- Myślę mój drogi, że urwiemy się na noc poślubną wcześnie niż wszyscy się spodziewają – potakuję jej z ogromnym entuzjazmem, nie mogąc jednak wydobyć z siebie słowa, bo w tej chwili jej język mi w tym przeszkadza.


GOSIA
- Ja Małgorzata biorę sobie ciebie Zbigniewie za męża… - byłam totalnie zestresowana ślubując mu miłość, wierność i uczciwość małżeńską, choć wydawało mi się, że nic mnie rusza, Wzruszyłam się bardziej niż moja mama i siostra razem wzięte.
- Żono przyjmij tę obrączkę… - nie byłam przekonana do ślubu kościelnego, ale teraz uświadamiam sobie, że nie ważne, co będzie później, co będzie za kilka lat. W tej chwili liczy się tylko to, że naprawdę kocham tego dziwnego i szalonego mężczyznę. Przyzwyczaiłam się, że traktowałam go jak dzieciaka, a teraz stoi przede mną prawdziwy facet. Zmienił się przez te kilka lat, zmężniał.

Wesele jak każde inne, typowo polskie. Zabawa była przednia, obcokrajowcy byli zachwyceni, a my mieliśmy ochotę opuścić ten przybytek jak najszybciej. W akompaniamencie śmiechów, przyśpiewek i życzeń spłodzenia potomka, około drugiej oddaliśmy rządy w ręce naszych świadków i pojechaliśmy do domu skonsumować to małżeństwo.
Czułam się niczym dziewica, gdy w samochodzie zerkaliśmy na siebie z tajemniczymi uśmiechami. Nie było między nami grama nieśmiałości ani fałszywej skromności. Znamy się doskonale, także swoją fizyczność i seksualność. Dzisiaj jest inaczej niż zwykle, jakby podniosłość tej całej uroczystości udzieliła się i nam obojgu. Nigdzie nam się nie spieszyło, powoli wchodziliśmy po schodach do naszego mieszkania.
- Wiesz Gosiu, że nie ma w nas za grosz romantyzmu. Chcę jednak żeby dzisiaj było inaczej – Zbyszek przerwał ciszę, jaka panowała między nami od momentu wyjścia z lokalu jak otwierał drzwi naszego mieszkania. Jak tylko weszłam do korytarza poczułam subtelny zapach róż, ogień trzaskał w kominku, a wokół paliły się świece. Byłam szczerze zaskoczona, bo do tej pory byliśmy raczej spontaniczni i niczego nie planowaliśmy.
- To jest piękne! Dziękuje kochanie! – całowaliśmy się z żarłoczną namiętnością, ale i z czułością. Seks był dla nas zawsze bardzo ważny i zajmował wyjątkowe miejsce w naszym życiu. Był zawsze źródłem satysfakcji i przyjemności nie tylko fizycznej. Czerpaliśmy ogromną przyjemność ze swojej bliskości i najintymniejszego wyrażania naszego związku, miłości i emocjonalno-duchowej jedności.
Rozluźniająca i odprężająca wspólna kąpiel w wielkiej wannie w naszej łazience pachnącej liliami zmywa z nas zmęczenie i wprowadza w nas chęć na romantyczny, powolny seks. Świeczki i przyciemnione światło w salonie tworzy przyjemną atmosferę. Powoli zrzucamy z siebie ręczniki. Spokojne spojrzenia w oczy, bez skrępowania i wstydu, pełne pożądania i miłości.

- Kocham cię Gosiu – czuję to samo i wiem, ze jemu na mnie zależy. Mówię mu jak bardzo go pragnę i jak dużą przyjemność sprawia mi jego dotyk. Namiętne pocałunki podkręcają atmosferę, pozwalając nam skoncentrować się na sobie.
Subtelny dotyk, wszędobylskie, łapczywe usta. Nawet najbardziej odważne gesty i pieszczoty nie mają w sobie grama wyuzdania i perwersji, gdy robi się to z osobą, której ufa się bezgranicznie i kocha najbardziej na świecie.
Przyspieszony oddech, ciche jęki, gdy usta obejmują twardy sutek, a ręka zaciska się wokół nabrzmiałej męskości. To są odgłosy, które nas otaczają. Gdy jego usta suną po moim ciele mam wrażenie, że w ekstazie opuszczam swoje ciało. Nie liczy się nic oprócz jego warg, słodszych niż najwspanialsze nektary świata. Nasze nagie ciała ocierają się o siebie będąc dla siebie stworzonymi. Pomimo różnic pasujemy do siebie pod każdym względem. Powolne ruchy bioder, jego zielone oczy z rozszerzonymi źrenicami utkwione w mojej twarzy, rozkosznie rozchylone i opuchnięte od pocałunków usta sprawiają, ze dochodzę na szczyt szybciej niż bym chciała.  To właśnie on, jako jedyny mężczyzna w moim życiu, do tego stopnia przejął kontrolę nad moim ciałem i umysłem, że nie mam ochoty opuszczać jego ramion. Jęk jego ekstazy, drżenie jego ciała to dla mnie najwspanialsza poezja, najbardziej podniecający erotyk, może nico wyuzdany, ale mój. Jego ciało naznaczone moim zapachem, moimi ustami i oplecione teraz moimi ramionami i udami to wszystko, co zaprząta moją głowę w tej chwili. Słodki bezruch po obezwładniającym orgazmie, nasze splecione dłonie, rozluźnione ciała - uwielbiam takie chwile szczególnie teraz, kiedy wiem, że nikt nam tego nie przerwie, bo jesteśmy całkowicie odcięci od świata. Czując jego gorący oddech na szyi i dłoń gładząca wilgotną skórę nabieram ochoty na więcej. Cały ten akt to nie tylko zaspokojenie żądzy, rozładowanie napięcia, ale prawdziwe oddanie ukochanemu nie tylko ciała, ale i duszy. Nie wiem czy będziemy razem przez całe życie, nie wiem czy będziemy się kochać, czy będziemy sobie wierni do śmierci. Wiem jednak, że w tej chwili oboje chcemy tej przysięgi dochować. Ja złożonej przed Bogiem, on przed ludźmi i samym sobą…




- To zawsze było coś więcej niż seks, od pierwszego razu – jej głos wyrywa mnie z krainy marzeń. Jej wspomnienia były tak plastyczne, że znów poczułem się młody i szczęśliwy, najszczęśliwszy na świecie.
- Było! Było, ale bardzo krótko. Obiecywałaś mi, że się razem zestarzejemy. Pamiętasz jak śmiałaś się, że razem będziemy przeżywać twoje siwienie i moje łysienie. Mieliśmy wspólnie wychowywać dzieci i cieszyć się wnukami. I co?  Zostawiłaś mnie! – przemawia przeze mnie ogromny żal. Sam nie wiem, do kogo, bo przecież to nie jej wina.
- Wiesz, że nie chciałam cię zostawić. Najzabawniejsze jest jednak to, że ja zdążyła osiwieć, a no cóż ty nadmiarem włosów nie grzeszyłeś. Tej części obietnicy dochowałam. – wcale mnie nie bawi jej żart, bo nie podoba mi się to, że całe nasze życie skróciliśmy do ośmiu lat.
- Nie chciałaś, ale odeszłaś, bez możliwości powrotu, ale twoja śmierć nie jest moim najgorszym wspomnienie. Już wiesz, co mi chodzi po głowie prawda?
- Zbyszek nie! Sam dodajesz sobie bólu, wzmagasz cierpienie i rozdrapujesz rany wyciągając z zakamarków pamięci akurat te wspomnienia.
- Nie umiem inaczej kochanie – łzy płyną po moich policzkach jak słyszę już w moje głowie monotonnie odmawiany różaniec. Czuję chłód ciemnej kaplicy i ten zapach, który towarzyszył mi przez wiele lat…


piątek, 21 czerwca 2013

Będę cię kochać do końca życia. A jeżeli jest coś po­tem, będę cię kochać także po śmier­ci. Czy mnie rozumiesz?



WSPOMNIENIE TRZECIE


 Czasem przychodzi po zmroku
Przyjdzie nawet gdy za ciasno
Kiedy wchodzi głuchną ściany
Dzwony milkną świece gasną


- Nie możemy już długo tego przeciągać. Może dwa, trzy dni. Pańska żona jest wyczerpana i może cesarskiego cięcia nie przeżyć – lekarz patrzył na mnie chłodnym wzrokiem jakby wydanie wyroku śmierci nie robiło na nim żadnego wrażenia. Ja wiem, że mówi takie rzeczy nie pierwszy i nie ostatni raz i nie może się angażować osobiście, bo by zwariował. Jednak to boli.

Nie jestem wstanie zebrać myśli. Niby wiedziałem od blisko trzech miesięcy, że tego nie przeżyje, ale na stratę ukochanej osoby nie można się przygotować.

Idę do jej sali ze spuszczoną głową, powłócząc nogami. Wcale nie mam ochoty tam wchodzić, nie chcę patrzeć na to, co pozostało z mojej kobiety, nie chcę się żegnać. Jeszcze nie! Drzwi ustępują z cichym skrzypnięciem. W pokoju panuje półmrok, okna są szczelnie zasłonięte. Tylko słabe światło lampki pada na jej wątłe ciało. Leży spokojnie, od kilku dni nie ma siły nawet na samodzielne jedzenie. Ma zamknięte oczy, szara cera, zapadnięte policzki i spłowiałe włosy świadczą o tym, że nie mamy do czynienia ze szczęśliwą przyszłą mamą. O tym, że żyje świadczy ciężki, świszczący i nierówny oddech, a o tym, że nie śpi poruszające się nerwowo gałki oczne pod kurtyną cieniutkich, zasiniałych powiek oraz ręka głaszcząca kościstymi, bladymi palcami zaokrąglony brzuszek. Jest skupiona i myślami błądzi gdzieś daleko w przyszłości, w przyszłości, w której nie ma dla niej miejsca.

Siadam cichutko na krześle obok łóżka delikatnie splatając jej palce ze swoimi.
- Hej słońce. Wyspałaś się? -  zadaję głupie pytanie, bo nie chcę milczeć. Cisza boli, tak bardzo boli.
- Rozmawiałeś z lekarzem prawda? – kiwam tylko głową – przyprowadź jutro dzieci. Chcę się pożegnać.
- Gosiu…- nie ma nawet siły zaprzeczyć, że to nasze ostatnie wspólne chwile. Ona zdaje sobie z tego sprawę lepiej niż ja. Tylko, że ona jest pogodzona, pogodzona ze śmiercią, z Bogiem i ludźmi. Za to ja nie! Bóg, jeśli jest zabiera mi pół życia, a ludzie patrzą na mnie z takim współczuciem, że mam ochotę pourywać im głowy.
 
Zaczynam panikować, bo do tej pory odsuwałem od siebie ten moment. Wiedziałem, że kiedyś będę musiał się z tym zmierzyć, ale zawsze odkładałem to na później, że jeszcze mam czas. Brakuje mi powietrza. Muszę wyjść z tego pomieszczenia. Musze wyjść z tego budynku, ale nie mogę. Teraz liczy się tylko ona. Pomimo całego tego cierpienia, bólu i strachu uśmiecha się do mnie jakby chciała dodać mi otuchy i siły. Jakby chciała być dla mnie oparciem, chociaż powinno być odwrotnie. To ja powinienem być dla niej opoką, a nie jestem.

- Zbyszku oddychaj! Rozmawialiśmy już o tym. Zawsze będę przy was – jej cichy, zmęczony głos dochodzi do mnie jakby zza ściany, za grubego muru. Krew pulsuje mi w głowie. Szum – tylko tyle w tej chwili słyszę. Panika! Obejmuję rękami swoje ramiona i chowam głowę między kolanami. Ona kładzie dłoń na moich włosach i głaszczę mnie tak długo, aż się nie uspokoję. Jej kojący dotyk czyni cuda. Jestem mięczakiem i tyle! Nie chcę dopuścić do siebie myśli, że to już koniec. Za wcześnie!


Odświętnie ubrane i jak mi się wydaje niczego nieświadome dzieciaki z wielką radością chcą odwiedzić mamę i dzidziusia. Miłosz podbiega do jej łóżka i przytula się mocno tak jakby przeczuwał, że to ostatni raz. W sumie, czemu ja się dziwię. Mimo, że ma ledwie 4,5 roku to szpital i śmierć nie są mu obce. Zuza chwiejnym i niepewnym krokiem przekracza próg sali nieśmiało patrząc w jej kierunku.
- Mama? – Podnosi główkę i patrzy na mnie swoimi wielkimi, zielonymi oczami.
- Tak aniołku. Idź do mamusi, ukochaj ją – mała obejmuje rączkami moją nogę i chowa się jakby onieśmielona.
Podnoszę ją i sadzam na brzegu łóżka. Chyba dopiero wtedy Zuza ją rozpoznaje i pozwala się przytulić. Miłosz nie odsuwa się na milimetr. Gdy Gosia zasypia zadaje mi pytanie, na które nie byłem w żaden sposób przygotowany.
- Tato ja znowu stracę mamę prawda? – patrzył na mnie z ogromnym smutkiem wymalowanym na dziecięcej buzi.
- Tak synku, ale ona zawsze będzie przy tobie, bo mamusia bardzo, bardzo cię kocha.
- Tatusiu, ale ty mnie nie oddasz do domu dziecka? – zachłysnąłem się swoją śliną słysząc to. Czasami mi się wydaje, że nic gorszego nie może mi się przytrafić, ale życie codziennie wyprowadza mnie z błędu.
- Co ci przyszło do głowy? Sam tego nie wymyśliłeś? Przecież jesteś moim kochanym synkiem – przytulam go, czochrając po blond czuprynie.
- Bo babcia Jadzia mówiła, że jak mam umrze to mnie oddasz i z jednym dzieckiem ułożysz sobie życie – wiedziałem, że moja żona i mama nie darzą się sympatią, ale tego się nie spodziewałem.
- Babcia na pewno tak nie myślała. Jesteś mój i nikomu cię nie oddam – chłopiec trochę się uspokaja i przytula się do mnie mocno.

Ta noc była jedną z najtrudniejszych w mim życiu. Nie chciałem jednak żeby się kończyła, nie chciałem nowego dnia. Chciałem tylko zasnąć i się nie obudzić, albo obudzić się i odetchnąć z ulgą, że to, co dzieje się od kilku miesięcy to tylko zły sen. Jedynie długi i męczący koszmar. Marzenia się jednak nie spełniają, przynajmniej nie moje i ranek przychodzi szybciej niż bym się spodziewał. Od samego rana nic mi nie wychodzi, Rozbita szklanka, przypalony grysik, poparzona ręka. Myślami jestem z nią!

Być może ostatni raz widzę ją żywą, być może ostatni raz się do mnie uśmiecha, być może ostatni raz mówi, że mnie kocha. Jestem nadzwyczaj spokojny, ktoś coś do mnie mówi, ktoś inny mnie pociesza, ale mnie już nic nie interesuje. Gdybym umiał to bym się modlił, ale ja nie wierzę.
- Zbyszku musisz żyć dalej. Dla siebie i dzieci. Kochaj je i nie pozwól im o mnie zapomnieć – prosi mnie ze łzami w oczach. Pierwszy raz jestem świadkiem jej słabości.
- Obiecuję kochanie – przytulam ją uważając żeby jej nie uszkodzić. Jest tak wychudzona, że nie przypomina już człowieka – kocham cię Gosiu, tak bardzo cię kocham – szepczę, gdy zabierają ją na sale operacyjną.  Zostaję na zewnątrz z jej rodzicami i moim tatą. Moja matka nawet w obliczu śmierci nie potrafiła zareagować na jej wyciągniętą na zgodę dłoń.

Wydeptuję ścieżkę chodząc tam i s powrotem po szpitalnym korytarzu. Nie bardzo wiem, co się wokół mnie dzieje, gdy patrzę na zamknięte drzwi sali. Nie chcę słyszeć łkania mojej teściowej i nerwowego stukania palcami o krzesło mojego ojca. Jest mi słabo i niedobrze, tak naprawdę nie pamiętam, kiedy ostatnio miałem w ustach coś oprócz kawy i energetyków. Czas dłuży się niemiłosiernie i sprzyja myśleniu. Być może właśnie zostaję wdowcem, może dziecko też nie przeżyje. 32 tydzień ciąży to bardzo wcześnie. Zostałem bardzo dokładnie poinformowany o zagrożeniach i problemach związanych ze wcześniactwem. Nie wiem czy jej poświęcenie ma jakiś sens, jak umrą oboje to się okaże, że nie było warto cierpieć, odmawiać leczenia i aborcji.
Gdy drzwi sali otwierają się zamieram, zamieniam się w słup soli. Lekarz nie ma wesołej miny, gdy do mnie podchodzi.

- Wszystko poszło tak jak zaplanowaliśmy, chłopiec waży 984 g., jest na neonatologii piętro wyżej. Za chwilę może pan tam pójść dopytać się, co i jak – doktor mówi to szybko i bezuczuciowo jednocześnie ściągając czepek i fartuch.
- Czy ona żyje? – krótkie pytanie, na które nie koniecznie chcę znać odpowiedź.
- Tak. Jest na OIOMIE i nie, nie może pan jej zobaczyć – jest stanowczy i nawet nie próbuje zemną dyskutować – proszę przyjść za 2-3 godziny, jeśli jej stan się ustabilizuje to wejdzie pan na chwilę. Proszę iść do dziecka.


Żyje! Ja wiem, że to tylko odwlekanie wyroku, ale dla mnie to wszystko, o czym w tej chwili marzę.
1 minuta! Na tyle pozwolono mi wejść do syna. Nie był to miły widok. Malutkie, prawie przeźroczyste ciałko, mniejsze niż moja dłoń, którego właściwie nie było widać spod plątaniny kabelków. Jest tak maleńki, że ciężko mi sobie wyobrazić, że kiedyś będzie zdrowym i dużym chłopcem. Nie wolno mi go dotykać, mogę tylko patrzeć na niego zza szyby inkubatora. Jestem zagubiony w miejscu pełnym podobnych maleństw i zatroskanych rodziców. Będzie miał na imię Patryk, na takie imię zdecydowaliśmy się oboje. Po wyjściu od małego nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Nie miałem zamiaru wracać do domu, ani wychodzić dopóki nie zobaczę żony.
Spędzam całą noc przy jej łóżku, drzemiąc na siedząco na niskim krzesełku. Oddycha, słychać pikanie różnych dziwnych maszyn utrzymujących ją przy życiu. Głaszczę jej dłoń, proszę żeby się obudziła. Dni dzielę między kilkuminutowe wizyty u Patryka i długie godziny siedzę przy niej. Mały jest w miarę stabilny, ale ciągle bardzo słaby i ciężko określić czy słyszy, widzi i czy jego mózg pracuje jak należy. Ciągle sam nie oddycha, jego płucka nie są jeszcze na tyle rozwinięte. Mogę go już leciutko dotykać, chociaż niesamowicie się boję, że zrobię mu krzywdę moimi wielkimi paluchami. Gdy lekko kładę palec na jego brzuszku to jego serduszko bije równo i mocno, ewidentnie mu się to podoba. Nie wolno mi jednak robić tego długo, bo chłopiec po kilku chwilach robi się nerwowy i dotyk go drażni.

Przez te długie, smutne godziny zastanawiałem się, na co czekam. Na cud, czy na śmierć. Odpowiedź, jaką generuje mój mózg oraz lekarze jest druzgocąca. Poświęciłbym własne życie żeby ją uratować, chcę znów wracać do domu, w którym będzie mnie witać z uśmiechem na ustach lub awanturą o jakąś bzdurę. Gdy się kłóciliśmy słyszało nas pół osiedla, a gdy się godziliśmy nie słyszał nas nikt.
Gdy zaciska leciutko palce na mojej dłoni i usiłuje wypluć rurkę intubacyjną wydaje mi się, że jestem właśnie świadkiem tego cudu, czegoś niemierzalnego, nieobliczalnego i niespotykanego. Szkoda tylko, że trwa kilka godzin, ale na chwilę obecną nawet to daje mi siłę do życia i namiastkę normalności.

Śpi, budzi się na chwilę, usiłuje coś powiedzieć. Jedyne, czego chcę to być z nią sam. Wiem, że zabieram jej rodzicom i rodzinie możliwość spędzenia z nią ostatnich chwil, ale uzurpuję sobie do nich prawo i oni mnie w pewien sposób rozumieją.
- Zbyszek. Chcę, chcę go zobaczyć – jej urywany, cichutki głos budzi mnie z letargu – chcę zobaczyć mojego syna.
- Kochanie spokojnie! Jesteś zbyt słaba żeby do niego jechać, a on jest zbyt mały żeby do ciebie przyjść. Pokarzę ci zdjęcie dobrze? Patrz to nasz syn, taki malusieńki – pokazuję jej zdjęcie na ekranie aparatu fotograficznego.
- Przytul mnie. Ja nie chcę umierać! – delikatnie opieram się o brzeg łóżka i biorę ją w ramiona. Potem to już kompletny chaos. Piszczące sprzęty, biegający lekarze i pielęgniarki. Godzina zgonu 16.18.
Dalej nie pamiętam nic, ciemność i huk upadającego na ziemię ciała…

- Jezu! Zbyszek ty zemdlałeś!
- Powiedz mi, kim ty jesteś? Teraz! Aniołem? Diabłem? Czym? – mam już powoli tego dość. Jeśli tak ma wyglądać moje życie po śmierci to ja już wole jakąś otchłań i ból fizyczny!
- Nie jestem aniołem, ani diabłem, bo nie wierzyłeś w Boga, ani Szatana. Jestem twoim osobistym wyobrażeniem Nieba.
- Skoro ty jesteś Niebem to, co jest Piekłem?
- Nie byłeś złym człowiekiem. Popełniałeś błędy, upadałeś, ale nie zasługujesz na Piekło, co najwyżej coś pomiędzy.
- Czyli co?
- Czyli bycie, myślenie, czucie, ale beze mnie. Jak zakończymy naszą podróż to ktoś wskaże ci drogę. Nie wiem, co jest ci pisane, ale czekałam na ciebie tyle lat, że poczekam i więcej.
Moje Niebo. Tak to właśnie jest moja definicja wszystkiego. ONA i tylko tyle!
- Wiesz Zbyszku, myślałam, że twoje wspomnienia będą weselsze, a ty pamiętasz tylko złe chwile. Zawsze przerażała mnie ta twoja ciemna strona. Za dużo mroku kochany, zdecydowanie za dużo. Teraz ja cię gdzieś zabiorę, ale tym razem idę z tobą, bo chcę znowu poczuć się żywa, chcę poczuć się kobietą, twoją kobietą.
Uśmiecham się łapiąc ją za rękę. Jak para zakochanych nastolatków wbiegamy w białe światło.
- Nie ruszaj się Zibi do cholery, bo nigdy ci tego krawata nie zawiążę! Co za ustrojstwo!...


--------------------------------
Założyłam GG żeby nie zaśmiecać sobie wzajemnie postów, ale także po to żeby pogadać o siatkówce, siatkarzach:), głupotach i życiu. Zapraszam 47747065.
Przepraszam, że tak smutam! Nie umiem jednak pisać inaczej. Następny będzie weselszy, albo hmmm stymulacyjny:)