piątek, 21 czerwca 2013

Będę cię kochać do końca życia. A jeżeli jest coś po­tem, będę cię kochać także po śmier­ci. Czy mnie rozumiesz?



WSPOMNIENIE TRZECIE


 Czasem przychodzi po zmroku
Przyjdzie nawet gdy za ciasno
Kiedy wchodzi głuchną ściany
Dzwony milkną świece gasną


- Nie możemy już długo tego przeciągać. Może dwa, trzy dni. Pańska żona jest wyczerpana i może cesarskiego cięcia nie przeżyć – lekarz patrzył na mnie chłodnym wzrokiem jakby wydanie wyroku śmierci nie robiło na nim żadnego wrażenia. Ja wiem, że mówi takie rzeczy nie pierwszy i nie ostatni raz i nie może się angażować osobiście, bo by zwariował. Jednak to boli.

Nie jestem wstanie zebrać myśli. Niby wiedziałem od blisko trzech miesięcy, że tego nie przeżyje, ale na stratę ukochanej osoby nie można się przygotować.

Idę do jej sali ze spuszczoną głową, powłócząc nogami. Wcale nie mam ochoty tam wchodzić, nie chcę patrzeć na to, co pozostało z mojej kobiety, nie chcę się żegnać. Jeszcze nie! Drzwi ustępują z cichym skrzypnięciem. W pokoju panuje półmrok, okna są szczelnie zasłonięte. Tylko słabe światło lampki pada na jej wątłe ciało. Leży spokojnie, od kilku dni nie ma siły nawet na samodzielne jedzenie. Ma zamknięte oczy, szara cera, zapadnięte policzki i spłowiałe włosy świadczą o tym, że nie mamy do czynienia ze szczęśliwą przyszłą mamą. O tym, że żyje świadczy ciężki, świszczący i nierówny oddech, a o tym, że nie śpi poruszające się nerwowo gałki oczne pod kurtyną cieniutkich, zasiniałych powiek oraz ręka głaszcząca kościstymi, bladymi palcami zaokrąglony brzuszek. Jest skupiona i myślami błądzi gdzieś daleko w przyszłości, w przyszłości, w której nie ma dla niej miejsca.

Siadam cichutko na krześle obok łóżka delikatnie splatając jej palce ze swoimi.
- Hej słońce. Wyspałaś się? -  zadaję głupie pytanie, bo nie chcę milczeć. Cisza boli, tak bardzo boli.
- Rozmawiałeś z lekarzem prawda? – kiwam tylko głową – przyprowadź jutro dzieci. Chcę się pożegnać.
- Gosiu…- nie ma nawet siły zaprzeczyć, że to nasze ostatnie wspólne chwile. Ona zdaje sobie z tego sprawę lepiej niż ja. Tylko, że ona jest pogodzona, pogodzona ze śmiercią, z Bogiem i ludźmi. Za to ja nie! Bóg, jeśli jest zabiera mi pół życia, a ludzie patrzą na mnie z takim współczuciem, że mam ochotę pourywać im głowy.
 
Zaczynam panikować, bo do tej pory odsuwałem od siebie ten moment. Wiedziałem, że kiedyś będę musiał się z tym zmierzyć, ale zawsze odkładałem to na później, że jeszcze mam czas. Brakuje mi powietrza. Muszę wyjść z tego pomieszczenia. Musze wyjść z tego budynku, ale nie mogę. Teraz liczy się tylko ona. Pomimo całego tego cierpienia, bólu i strachu uśmiecha się do mnie jakby chciała dodać mi otuchy i siły. Jakby chciała być dla mnie oparciem, chociaż powinno być odwrotnie. To ja powinienem być dla niej opoką, a nie jestem.

- Zbyszku oddychaj! Rozmawialiśmy już o tym. Zawsze będę przy was – jej cichy, zmęczony głos dochodzi do mnie jakby zza ściany, za grubego muru. Krew pulsuje mi w głowie. Szum – tylko tyle w tej chwili słyszę. Panika! Obejmuję rękami swoje ramiona i chowam głowę między kolanami. Ona kładzie dłoń na moich włosach i głaszczę mnie tak długo, aż się nie uspokoję. Jej kojący dotyk czyni cuda. Jestem mięczakiem i tyle! Nie chcę dopuścić do siebie myśli, że to już koniec. Za wcześnie!


Odświętnie ubrane i jak mi się wydaje niczego nieświadome dzieciaki z wielką radością chcą odwiedzić mamę i dzidziusia. Miłosz podbiega do jej łóżka i przytula się mocno tak jakby przeczuwał, że to ostatni raz. W sumie, czemu ja się dziwię. Mimo, że ma ledwie 4,5 roku to szpital i śmierć nie są mu obce. Zuza chwiejnym i niepewnym krokiem przekracza próg sali nieśmiało patrząc w jej kierunku.
- Mama? – Podnosi główkę i patrzy na mnie swoimi wielkimi, zielonymi oczami.
- Tak aniołku. Idź do mamusi, ukochaj ją – mała obejmuje rączkami moją nogę i chowa się jakby onieśmielona.
Podnoszę ją i sadzam na brzegu łóżka. Chyba dopiero wtedy Zuza ją rozpoznaje i pozwala się przytulić. Miłosz nie odsuwa się na milimetr. Gdy Gosia zasypia zadaje mi pytanie, na które nie byłem w żaden sposób przygotowany.
- Tato ja znowu stracę mamę prawda? – patrzył na mnie z ogromnym smutkiem wymalowanym na dziecięcej buzi.
- Tak synku, ale ona zawsze będzie przy tobie, bo mamusia bardzo, bardzo cię kocha.
- Tatusiu, ale ty mnie nie oddasz do domu dziecka? – zachłysnąłem się swoją śliną słysząc to. Czasami mi się wydaje, że nic gorszego nie może mi się przytrafić, ale życie codziennie wyprowadza mnie z błędu.
- Co ci przyszło do głowy? Sam tego nie wymyśliłeś? Przecież jesteś moim kochanym synkiem – przytulam go, czochrając po blond czuprynie.
- Bo babcia Jadzia mówiła, że jak mam umrze to mnie oddasz i z jednym dzieckiem ułożysz sobie życie – wiedziałem, że moja żona i mama nie darzą się sympatią, ale tego się nie spodziewałem.
- Babcia na pewno tak nie myślała. Jesteś mój i nikomu cię nie oddam – chłopiec trochę się uspokaja i przytula się do mnie mocno.

Ta noc była jedną z najtrudniejszych w mim życiu. Nie chciałem jednak żeby się kończyła, nie chciałem nowego dnia. Chciałem tylko zasnąć i się nie obudzić, albo obudzić się i odetchnąć z ulgą, że to, co dzieje się od kilku miesięcy to tylko zły sen. Jedynie długi i męczący koszmar. Marzenia się jednak nie spełniają, przynajmniej nie moje i ranek przychodzi szybciej niż bym się spodziewał. Od samego rana nic mi nie wychodzi, Rozbita szklanka, przypalony grysik, poparzona ręka. Myślami jestem z nią!

Być może ostatni raz widzę ją żywą, być może ostatni raz się do mnie uśmiecha, być może ostatni raz mówi, że mnie kocha. Jestem nadzwyczaj spokojny, ktoś coś do mnie mówi, ktoś inny mnie pociesza, ale mnie już nic nie interesuje. Gdybym umiał to bym się modlił, ale ja nie wierzę.
- Zbyszku musisz żyć dalej. Dla siebie i dzieci. Kochaj je i nie pozwól im o mnie zapomnieć – prosi mnie ze łzami w oczach. Pierwszy raz jestem świadkiem jej słabości.
- Obiecuję kochanie – przytulam ją uważając żeby jej nie uszkodzić. Jest tak wychudzona, że nie przypomina już człowieka – kocham cię Gosiu, tak bardzo cię kocham – szepczę, gdy zabierają ją na sale operacyjną.  Zostaję na zewnątrz z jej rodzicami i moim tatą. Moja matka nawet w obliczu śmierci nie potrafiła zareagować na jej wyciągniętą na zgodę dłoń.

Wydeptuję ścieżkę chodząc tam i s powrotem po szpitalnym korytarzu. Nie bardzo wiem, co się wokół mnie dzieje, gdy patrzę na zamknięte drzwi sali. Nie chcę słyszeć łkania mojej teściowej i nerwowego stukania palcami o krzesło mojego ojca. Jest mi słabo i niedobrze, tak naprawdę nie pamiętam, kiedy ostatnio miałem w ustach coś oprócz kawy i energetyków. Czas dłuży się niemiłosiernie i sprzyja myśleniu. Być może właśnie zostaję wdowcem, może dziecko też nie przeżyje. 32 tydzień ciąży to bardzo wcześnie. Zostałem bardzo dokładnie poinformowany o zagrożeniach i problemach związanych ze wcześniactwem. Nie wiem czy jej poświęcenie ma jakiś sens, jak umrą oboje to się okaże, że nie było warto cierpieć, odmawiać leczenia i aborcji.
Gdy drzwi sali otwierają się zamieram, zamieniam się w słup soli. Lekarz nie ma wesołej miny, gdy do mnie podchodzi.

- Wszystko poszło tak jak zaplanowaliśmy, chłopiec waży 984 g., jest na neonatologii piętro wyżej. Za chwilę może pan tam pójść dopytać się, co i jak – doktor mówi to szybko i bezuczuciowo jednocześnie ściągając czepek i fartuch.
- Czy ona żyje? – krótkie pytanie, na które nie koniecznie chcę znać odpowiedź.
- Tak. Jest na OIOMIE i nie, nie może pan jej zobaczyć – jest stanowczy i nawet nie próbuje zemną dyskutować – proszę przyjść za 2-3 godziny, jeśli jej stan się ustabilizuje to wejdzie pan na chwilę. Proszę iść do dziecka.


Żyje! Ja wiem, że to tylko odwlekanie wyroku, ale dla mnie to wszystko, o czym w tej chwili marzę.
1 minuta! Na tyle pozwolono mi wejść do syna. Nie był to miły widok. Malutkie, prawie przeźroczyste ciałko, mniejsze niż moja dłoń, którego właściwie nie było widać spod plątaniny kabelków. Jest tak maleńki, że ciężko mi sobie wyobrazić, że kiedyś będzie zdrowym i dużym chłopcem. Nie wolno mi go dotykać, mogę tylko patrzeć na niego zza szyby inkubatora. Jestem zagubiony w miejscu pełnym podobnych maleństw i zatroskanych rodziców. Będzie miał na imię Patryk, na takie imię zdecydowaliśmy się oboje. Po wyjściu od małego nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Nie miałem zamiaru wracać do domu, ani wychodzić dopóki nie zobaczę żony.
Spędzam całą noc przy jej łóżku, drzemiąc na siedząco na niskim krzesełku. Oddycha, słychać pikanie różnych dziwnych maszyn utrzymujących ją przy życiu. Głaszczę jej dłoń, proszę żeby się obudziła. Dni dzielę między kilkuminutowe wizyty u Patryka i długie godziny siedzę przy niej. Mały jest w miarę stabilny, ale ciągle bardzo słaby i ciężko określić czy słyszy, widzi i czy jego mózg pracuje jak należy. Ciągle sam nie oddycha, jego płucka nie są jeszcze na tyle rozwinięte. Mogę go już leciutko dotykać, chociaż niesamowicie się boję, że zrobię mu krzywdę moimi wielkimi paluchami. Gdy lekko kładę palec na jego brzuszku to jego serduszko bije równo i mocno, ewidentnie mu się to podoba. Nie wolno mi jednak robić tego długo, bo chłopiec po kilku chwilach robi się nerwowy i dotyk go drażni.

Przez te długie, smutne godziny zastanawiałem się, na co czekam. Na cud, czy na śmierć. Odpowiedź, jaką generuje mój mózg oraz lekarze jest druzgocąca. Poświęciłbym własne życie żeby ją uratować, chcę znów wracać do domu, w którym będzie mnie witać z uśmiechem na ustach lub awanturą o jakąś bzdurę. Gdy się kłóciliśmy słyszało nas pół osiedla, a gdy się godziliśmy nie słyszał nas nikt.
Gdy zaciska leciutko palce na mojej dłoni i usiłuje wypluć rurkę intubacyjną wydaje mi się, że jestem właśnie świadkiem tego cudu, czegoś niemierzalnego, nieobliczalnego i niespotykanego. Szkoda tylko, że trwa kilka godzin, ale na chwilę obecną nawet to daje mi siłę do życia i namiastkę normalności.

Śpi, budzi się na chwilę, usiłuje coś powiedzieć. Jedyne, czego chcę to być z nią sam. Wiem, że zabieram jej rodzicom i rodzinie możliwość spędzenia z nią ostatnich chwil, ale uzurpuję sobie do nich prawo i oni mnie w pewien sposób rozumieją.
- Zbyszek. Chcę, chcę go zobaczyć – jej urywany, cichutki głos budzi mnie z letargu – chcę zobaczyć mojego syna.
- Kochanie spokojnie! Jesteś zbyt słaba żeby do niego jechać, a on jest zbyt mały żeby do ciebie przyjść. Pokarzę ci zdjęcie dobrze? Patrz to nasz syn, taki malusieńki – pokazuję jej zdjęcie na ekranie aparatu fotograficznego.
- Przytul mnie. Ja nie chcę umierać! – delikatnie opieram się o brzeg łóżka i biorę ją w ramiona. Potem to już kompletny chaos. Piszczące sprzęty, biegający lekarze i pielęgniarki. Godzina zgonu 16.18.
Dalej nie pamiętam nic, ciemność i huk upadającego na ziemię ciała…

- Jezu! Zbyszek ty zemdlałeś!
- Powiedz mi, kim ty jesteś? Teraz! Aniołem? Diabłem? Czym? – mam już powoli tego dość. Jeśli tak ma wyglądać moje życie po śmierci to ja już wole jakąś otchłań i ból fizyczny!
- Nie jestem aniołem, ani diabłem, bo nie wierzyłeś w Boga, ani Szatana. Jestem twoim osobistym wyobrażeniem Nieba.
- Skoro ty jesteś Niebem to, co jest Piekłem?
- Nie byłeś złym człowiekiem. Popełniałeś błędy, upadałeś, ale nie zasługujesz na Piekło, co najwyżej coś pomiędzy.
- Czyli co?
- Czyli bycie, myślenie, czucie, ale beze mnie. Jak zakończymy naszą podróż to ktoś wskaże ci drogę. Nie wiem, co jest ci pisane, ale czekałam na ciebie tyle lat, że poczekam i więcej.
Moje Niebo. Tak to właśnie jest moja definicja wszystkiego. ONA i tylko tyle!
- Wiesz Zbyszku, myślałam, że twoje wspomnienia będą weselsze, a ty pamiętasz tylko złe chwile. Zawsze przerażała mnie ta twoja ciemna strona. Za dużo mroku kochany, zdecydowanie za dużo. Teraz ja cię gdzieś zabiorę, ale tym razem idę z tobą, bo chcę znowu poczuć się żywa, chcę poczuć się kobietą, twoją kobietą.
Uśmiecham się łapiąc ją za rękę. Jak para zakochanych nastolatków wbiegamy w białe światło.
- Nie ruszaj się Zibi do cholery, bo nigdy ci tego krawata nie zawiążę! Co za ustrojstwo!...


--------------------------------
Założyłam GG żeby nie zaśmiecać sobie wzajemnie postów, ale także po to żeby pogadać o siatkówce, siatkarzach:), głupotach i życiu. Zapraszam 47747065.
Przepraszam, że tak smutam! Nie umiem jednak pisać inaczej. Następny będzie weselszy, albo hmmm stymulacyjny:) 

15 komentarzy:

  1. Nie wiem, co mam powiedzieć. TO JEST MISTRZOWSKIE. Rzeczywiście, nikt tak jak Zibi tu nie pasuje. Pierwsze wspomnienie-przeryczałam, było cholernie wzruszające. Drugie-cały czas się śmiałam, w ogóle, Kubiak jest tam idealnie przedstawiony. I te 'lale' :D Trzecia znów bardzo smutna. I nie masz za co przepraszać, takie smutanie jest doskonałe.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wzruszyłam się, naprawdę się wzruszyłam czytając co nie zdarza mi się często. Nie przepraszaj, to opowiadanie jest mistrzowskie pod każdym względem. Cieszę się,że tu trafiłam i dziękuję za wiadomość:)
    Pozdrawiam:)
    Marcy

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział genialny, zapraszam do mnie:
    http://szczesliwytraf.blogspot.com/2013/06/rozdzia-12.html

    OdpowiedzUsuń
  4. OMG. Ostatni raz tak serce mi kołatało kiedy pisałam ostatni rozdział do przeszlosc-nie-zniknie.blogspot.com, czyli jakieś kilka dni temu. Nie wiem co napisać. Przeżywałam wszystko razem ze Zbyszkiem, czekanie, nadzieję, śmierć. Nic dziewnego, że uroniłam kilka kropel łez. Rozdział świetny! Nawet nie wiesz jak bardzo lubię to czytać. Dziękuję ci za te opowiadanie. Zapraszam do siebie,
    całuję, camilla.;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Kurde, chociaż ten rozdział jest bardzo smutny i przykry, to i tak bardzo mi się podoba. Fajnie opisujesz wszystkie sytuacje, sama będę chciała pisać bloga ale takie osoby jak ty zawyżają mi poziom i nie wiem czy się zdecyduje :p
    Czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Brawo i tak możesz sobie zapisać w jakimś kajecie że doprowadziłaś Mel do łez a to prosta sprawa nie jest i na nic się zdało to ze już wcześniej wiedziałam że to będzie smutny rozdział. . Kolejny rozdział spod twojej ręki który mnie wgniótł w ziemię, ale to dobrze, to bardzo dobrze bo mało już jest tak piszących autorek(cóż z biegiem lat zrobiłam się strasznie wybredna). Świadomość tego że na świcie dziennie pewnie znajdzie się kilkunastu jak nie więcej mężczyzn którzy przechodzą przez to samo co przechodził w szpitalu Zbyszek jeszcze spotęgowała moje wzruszenie. Nawet najsilniejszy i najtwardszy człowiek nie wytrzymałby tego bólu, tego cierpienia i wiedzy że za dzień, kilka godzin na świecie nie będzie już najukochańszej dla niego osoby. Podobają mi się te przeskoki, to ze fabuła nie idzie chronologicznie, pierwszy raz się z tym spotykam

    Zostawiam nr gg. 35401276 bo masz rację to ułatwia sprawę
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Pochłonęłam to opowiadanie bardzo szybko i cholera nie wiem co mam napisać. Popłakałam się jak głupia, ale cóż temat śmierci nie jest mi obcy. Stracić kogoś bliskiego to duży cios prosto w serce. Zwłaszcza jak się jest młodym i się zostaje samemu z trójką dzieci.

    OdpowiedzUsuń
  8. Moje emocje są tak rozkołotane, że nie wiem co napisać. Mistrzostwo świata.

    OdpowiedzUsuń
  9. Doprowadziłaś mnie do płaczu i teraz nie wiem co mam napisać... Powiem tylko tyle, że przeczytałam to i z niecierpliwością czekam na kolejne wspomnienie, bo to co tutaj publikujesz jest arcydziełem po prostu...

    OdpowiedzUsuń
  10. Zibi zawsze wydawał się takim twardzielem, a tutaj to mi go tak zwyczajnie, po ludzku szkoda :( został sam z trójką dzieci, które go teraz potrzebują, jak nigdy, więc musi ukryć (bo zapomnieć się nie da) swoją rozpacz i postarać się, by maluchy miały szczęśliwe dzieciństwo i wyrosły na wspaniałych ludzi. niecierpliwie czekam na kolejny.

    OdpowiedzUsuń
  11. Popłakałam się jak dziecko. Dlaczego tak ważni ludzie muszą odchodzić, dlaczego ci, którzy mają dla kogo żyć, którzy są tak cholernie potrzebni? Nigdy nie zrozumiem złośliwości śmierci obejmującej młode matki.
    Serce mi się kraje, kiedy czytam o tak słabym psychicznie Zbyszku. Dobrze, że Gośka samym duchem czuwała nad nim bezustannie, bo chybaby się chłopak do reszty załamał:((.

    OdpowiedzUsuń
  12. Wiesz, rzadko mnie wzrusza to, co czytam, ale ta historia mnie wzrusza. Tak, jest smutna, ale w tym tkwi jej urok. Życie bywa smutne. Albo bywa radosne...

    OdpowiedzUsuń
  13. Jezus Maria. DLACZEGO DOPIERO TERAZ TU TRAFIŁAM? Gdy to czytałam, łzy ciekły mi po twarzy. Nie wiem, czy ja jestem taka uczuciowa, czy po prostu to, co przeczytałam wzbudziło we mnie takie emocje. Nieczęsto płaczę przy książkach, filmach i opowiadaniach, ale to jest GENIALNE. I nie, nie piszę tego, by sprawić ci radość albo żeby się podlizać, tylko jest to prawda. Przechodząc do rzeczy, to jestem pełna podziwu dla nich obojga, że podjęli taką, a nie inną decyzję. Nie mam zamiaru jej oceniać, bo nie o to tu chodzi. Podziwiam Zbyszka, że mimo tych wszystkich trudności, o których było w poprzednich rozdziałach, zdołał wychować trójkę dzieci, na porządnych, mam nadzieję, ludzi. Nikt nie jest nieomylny i idealny, wszyscy upadamy, ale podnosimy się silniejsi. Bartman naprawdę zasługuje na uznanie. Dla faceta zajmowanie się jednym dzieckiem wydaje się trudne, a co dopiero trójką, w tym takim maleństwem. Nie dziwię się, że momentami dopadała go bezsilność i robił różne głupie, nieprzemyślane i bardzo nieodpowiednie rzeczy, czyli potrząsnął swoim malutkim synkiem. Czy można mu się jednak dziwić? W obliczu tych wszystkich wydarzeń, które go dotknęły, chyba nie. To i tak dobrze, że tak sobie radził. Nie kwestionuję tego, że zrobił bardzo źle, ale ma na to pewne usprawiedliwienie. Nie chcę nawet sobie wyobrażać, co musiał czuć gdy wiedział, że ona odejdzie. Za kilka miesięcy, za tydzień, jutro. To musi być straszna świadomość, zarówno dla osoby, która ma umrzeć, jak i dla jego bliskich. Właśnie, Zbyszek nie jest złym człowiekiem, więc mam nadzieję, że koniec końców, trafi wreszcie do nieba, i będzie mógł być z Gosią. Przepraszam za tak nieskładny komentarz, ale to wszystko to emocje :) Pozdrawiam! I odezwę się na gg w celu informacji o nowych rozdziałach :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Najbardziej prozaiczny czynności stają się dla nas tak bardzo trudne w obliczu tak ciężkich zdarzeń. Tak bardzo ciężko nam jest przejść do codziennego życia w sytuacji, gdy tracimy najbliższych. Jak trudno nam spoglądać na odejście ukochanych osób.
    Nie dziwię się Zbyszkowi. Ból, złość, rozgoryczenie. Śmierć najukochanszej osoby sprawia, że nasze życie staje się jałowe. Brakuje nam naszej drugiej polowki. A tak na prawdę brakuje nam części naszego życia. Największym bólem jest widzieć, że ta osób a umiera. I ta cholera niemoc, że nic nie można zrobic... Aż mnie za serce scisnelo...
    Buziaki :***

    OdpowiedzUsuń
  15. Ostatnio zawzięcie analizuję ludzi.
    Ta historia została napisana przez kogoś z ogromnym doświadczeniem życiowym i dlatego jest tak prawdziwa. I piękna.

    OdpowiedzUsuń